Odcinek 1

wtorek, 30 kwietnia 2013




„... Wiliam objął drżącymi rękoma jej omdlewającą kibić. Luiza słabo uniosła powieki, wpatrując się w twarz ukochanego. Usta mężczyzny zbliżyły się niebezpiecznie do jej alabastrowej szyi...

Nagły brzęk przewracanej cukiernicy zakłócił spokój lipcowego popołudnia.
– Tego już za wiele! – powiedziała z rozdrażnieniem pani Matylda. Joanna wzdrygnęła się, dopiero teraz zauważając rozsypany cukier i z trudem wróciła myślami do rzeczywistości. Spłoszona spojrzała na matkę, napotykając jej poirytowany wzrok.
– Tak dalej być nie może. Ludwiku, spójrz na nią. Na ten rozbiegany wzrok i ubrudzony obrus. Powiedz mi, jaki kawaler marzyłby o takiej narzeczonej? Przecież to rozpacz. Płacz i zgrzytanie zębów.
Pan Ludwik z pewnym wysiłkiem oderwał się od wyśmienitej zupy grzybowej. Nastroszył wąsy i wyprostował plecy. Wyraźnie czuł, że wymaga się od niego zajęcia stanowiska w kwestiach, które absolutnie go nie interesowały, ale którymi jako głowa rodu musiał się czasem zająć, by nie utracić autorytetu. Spojrzał na żonę, licząc, że samo zwrócenie na nią uwagi pobudzi ją do dalszej przemowy, pomagając mu lepiej zorientować się w istocie stawianego przed nim problemu. Strategia ta rzadko go zawodziła.
– Spójrz na jej zaczerwienione policzki i oczy. Znów podbierała te idiotyczne romansidła podkuchennym. Pewnie teraz czeka na rycerza czy bandytę, który miałby ją unieść z tego domu na swym wiernym rumaku. Popatrz tylko na to bezmyślne spojrzenie ani minuty nie poświęciłaby zastanowieniu się nad tym, jak coś takiego wpłynęłoby na jej i naszą reputację. Obserwuj, jak jej oczy wypełniają się łzami, a nos zaczyna się śliniaczyć. Obraz nędzy i rozpaczy, ot co.
– Moja droga, obawiam się, ze choć trafnie opisujesz sytuację, stawia cię ona w bardzo złym świetle. Toć matka jest odpowiedzialna za wychowanie swej córki, nie kto inny zauważył ostrożnie pan Ludwik. Pani Matylda zbladła, by następnie poczerwienieć. Ogromnym wysiłkiem woli zdusiła emocje. Pasje i sceny nie przystały kobiecie o jej wieku i pozycji.
– Ludwiku! Spójrz na jej starszych braci i siostry, wszyscy ustatkowali się, przynosząc chwałę rodzinie. Ale ona? I anioł miałby problem z wychowaniem tego feralnego dziecka, wszystko, co do niej powiesz, wylatuje natychmiast drugim uchem. Panna ta nie ma ani jednego talentu, ani jednej przydatnej umiejętności! Mężu mój, wybacz, ale muszę to powiedzieć – poddaję się. Po siedemnastu latach ciężkiej pracy nad jej charakterem, nie mam już sił ni pomysłów.
Przy stole zapadło ciężkie milczenie, przerywane jedynie cichym chlipaniem Joanny. Pan Ludwik ciężko westchnął i zmarszczył brwi.
– Cóż, nie zamierzałem dzielić się z wami tą wiadomością, bo i po co obciążać tym wasze śliczne główki... Otrzymałem w zeszłym tygodniu wiadomość o śmierci rządcy w naszym wiejskim majątku. Od dawna słabował, lecz miałem nadzieję, że zdążę mu znaleźć godnego następcę. Początkowo zamierzałem wysłać tam Marcina, ale w tej sytuacji... Jedynie zderzenie z rzeczywistością i ciężka praca mogą uleczyć duszę i wzmocnić słabowity charakter. Ten cieplarniany kwiat dość już tkwił pod kloszem. Pojedzie do Bożejewa i albo nauczy się wszystkiego, co panna umieć powinna, albo zemrze próbując, w obu przypadkach przynosząc ulgę rodzinie.
Pani Matylda głośno wciągnęła powietrze.
– Ludwiku, to nie wypada...!
– Trudno. Wierzę, że próbowałaś już wszystkich zgodnych z konwencją metod, by wykreować ją na młodą damę. To nasza ostatnia nadzieja.
– Ale..
– Rzekłem!
Joanna szeroko otworzyła oczy. Bożejewo? Przecież... przecież to jest na końcu świata! W kompletnej głuszy! Jęknąwszy cicho, zemdlała.
* * *
Obudziło ją wrażenie ogólnego dyskomfortu. Wszystko się trzęsło, ponadto czuła w członkach nieprzyjemne odrętwienie. Ból głowy rozsadzał jej czaszkę. Nagłe zrozumienie wprawiło ją w niekłamane przerażenie. Była w powozie! Wywozili ją na wieś! Samą, samiutką! Joanna poczuła, że ma ochotę się rozpłakać.
Pomyślała z goryczą o swoim starszym rodzeństwie. Gdyby tylko mogła być taka jak oni... Jej siostry zawsze wiedziały, co powiedzieć i jak się zachować, ściegi ich robótek ręcznych były zawsze perfekcyjnie równe, potrafiły też bezbłędnie zagrać po dziesięć popularnych melodii na klawesynie. Niestety, im bardziej Joanna starała się sprostać surowym wymaganiom rodziców, tym większą porażkę ponosiła. Ostatecznie przestała nawet próbować, skupiając się głównie na tym, by być jak najbardziej niewidzialną. Pani Matylda jednak z iście nadprzyrodzoną mocą pojawiała się w najbardziej dla Joanny ambarasujących momentach.
Prawdziwą jej zgubą były jednak książki.
Czytała namiętnie wszystko, co wpadło jej do rąk. Ponieważ ani pani Matylda, ani pan Ludwik nie gustowali w tym typie rozrywki, najczęściej wybłagiwała bądź podkradała zaczytane tomy służbie. Przeżyła w ten sposób milion romansów, zwiedziła milion światów. Lektura wpłynęła znacząco na jej wyobrażenie o świecie i ludziach, na jej marzenia. Najczęściej zdarzało jej się marzyć  o przystojnym brunecie z różą bądź sztyletem w zębach, z brylantyną we włosach, który zakradłby się do jej sypialni, by ją wykraść i zmienić przewidywalną do bólu przyszłość. Czasem śniła na jawie o niewinnym młodzieńcu o złotych lokach, który ujrzawszy ją na ulicach Białegostoku, utraciłby zmysły trafiony nagłą strzałą amora. Błagałby o jej rękę klęcząc wśród wdeptanych w błoto piór kurczęcych, rzucając do stóp jej rodziców dokumenta potwierdzające niebotyczną wysokość jego majątku. Czyż jednak istniała jakaś inna droga dla panny z dobrego domu niż bogate zamążpójście?
    Joanna westchnęła, a w westchnięciu tym zmieściło się całe nieszczęście jej siedemnastoletniego żywota. Szanse na spełnienie swoich rojeń miała doprawdy minimalne. Jej uroda nie rzucała na kolana, a choć w jej żyłach płynęła krew ośmiu pokoleń rodowej szlachty, nie była ona poparta interesującym posagiem. Niczym nie wyróżniała się na tle pozostałych białostoczanek. Niczym pozytywnym.
Wyjrzała przez okno powozu. Zaczynało zmierzchać, a to oznaczało, że są już blisko rodzinnego majątku. Folwark w Bożejewie był pamiątką po lepszych czasach. Teraz dochody były niemal równe kosztom utrzymania go. I ona ma tym zarządzać...? Chyba faktycznie przyjdzie jej umrzeć wśród pól i parobków.
Powóz zatrzymał się przed głównym wejściem. Na Joannę czekały już dwie osoby, wychudły mężczyzna o ponurym spojrzeniu i zażywna kobieta w średnim wieku. Żadne z nich nie miało szczególnie zadowolonej miny.
– Witaj, panienko – odezwał się mężczyzna skłaniając głowę w suchym ukłonie. – Nazywam się Alfred i jestem majordomusem tego domu. A to pani Madejowa, kucharka. Proszę za mną, na pewno jest panienka zmęczona po podróży. Zaprowadzę panienkę do sypialni.
Joanna odniosła nieprzyjemne wrażenie, że oboje taksują ją spojrzeniem i wyraźnie nie podoba im się to, co widzą. Spuściła wzrok i powiedziała cicho.
– Bardzo przyjemnie mi was poznać. Istotnie, podróż była szalenie męcząca. – Nerwowo poskubała rękaw swego płaszcza. Alfred odwrócił się i wkroczył do budynku, woźnica zaś zaczął wnosić bagaże. Sypialnia znajdowała się na pierwszym piętrze starego dworku.
– Życzę spokojnej nocy – powiedział Alfred tonem, który mógł świadczyć o trapiących go korzonkach, po czym znikł w mroku korytarza. Joanna rozejrzała się po swym nowym pokoju.
Wytarte lamperie zdobiły ściany scenami z polowań. Nad łóżkiem zwisał baldachim z ciężkiego aksamitu, tu i ówdzie wygryzionego przez mole. Wyjrzała przez okno, lecz mgła uniemożliwiała jej podziwianie krajobrazu. Z westchnieniem podeszła do toaletki i obmyła twarz i ręce z podróżnego kurzu.  Opadła na łóżko. Podświadomie spodziewała się, że pościel będzie zimna i wilgotna, jednak służba dobrze przygotowała się na przybycie nowej pani. Zapach krochmalu ukołysał Joannę do snu.

3 komentarze:

Matylda pisze...

"ustatkowali się przynosząc chwałę rodzinie" "który ujrzawszy ją na ulicach Białegostoku utraciłby zmysły trafiony nagłą strzałą amora. Błagałby o jej rękę klęcząc" Z racji tego, że znawca interpunkcji ze mnie żaden,a ostatnio trafiłam na jakieś dziwne zasady, jeśli chodzi o stawianie przecinków, więc teraz się trochę boję wymieniać błędy xd dlatego sięgnęłam do http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629779 :)
W każdym razie, mhohoho, PIERWSZA! Nie wiem - cieszyć się, nie cieszyć?
Nie cieszyć.
Rzadko zdarza mi się trafić na tekst, przy którym, to się uśmiecham, to smutnieję, to czytam z nieodpartą ciekawością. Podobają mi się realia, które stworzyłaś, postaci, które miały swoje pięć minut i wykorzystały je genialnie, by się wbić w moją wyobraźnie, i uśmiechnąć - świetnie rozrysowani.
Ogólnie "Panna z Bożojewa" ma szansę mnie urzec:D

Gayaruthiel pisze...

Dziękuję za zwrócenie uwagi, masz, oczywiście, rację. Przecinki to ZUO. Mam nadzieję, że pozostałe odcinki też ci się spodobają :))

Anonimowy pisze...

56 yr old Systems Administrator II Zebadiah Josey, hailing from Keswick enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Vehicle restoration. Took a trip to Rock Art of the Mediterranean Basin on the Iberian Peninsula and drives a Navigator. zajrzyj tutaj

Prześlij komentarz