Odcinek 10

poniedziałek, 23 września 2013

„To bardzo dobre pytanie", pomyślała Joanna z niechęcią, wypatrując Franka. Ledwie udało się jej uprosić parobka Ostrzalskich, by pobiegł po niego do Bożejewa. Stary Ostrzalski nie protestował chyba tylko dlatego, że wciąż dusił go śmiech, co tylko pogłębiało irytację dziewczyny.
Rozjaśniło się już na dobre, a poranna rosa osiadła na włosach i ubraniu dziewczyny sprawiała, że przenikało ją nieprzyjemne uczucie zimna i wilgoci. Warchlaczki, wyczerpane wydarzeniami nocy, zbiły się w ciasną gromadkę i zasnęły. Joanna zapatrzyła się na nie ponuro, rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Wreszcie, kiedy po raz kolejny zmieniła zdanie na temat obecności – lub jej braku – uśmiechu na ustach sąsiada, krzaki zaszeleściły i na polanę ostrożnie wyszedł Franek.
– Ale panienka narobiła zamieszania! – wyszeptał z zachwytem, by nie zbudzić małych. – Nikt nie wiedział, jak i kiedy znikła panienka z oczu. A gdy nie wróciła panienka do wieczora, Madejowa zaczęła sobie włosy z głowy wyrywać. Ale tylko te siwe. Myśleliśmy, coby z Myszką panienki szukać, ale cały las był zadeptany i nie szło uchwycić tropu. Aż tu nagle przybiegli od Ostrzalskich, że pan Michał ranił się, szaleństwem zdjęty – a panienka znów w samym środku awantury. – Joanna jęknęła z rozpaczą, słysząc te rewelacje, na co jeden z warchlaczków zastrzygł uchem, zwracając na siebie uwagę Franka.
– Panienka naprawdę chce je zabrać?
– Naprawdę. Przez moją głupotę zginęła ich matka. Ale pojęcia nie mam, jak je przenieść, sama nie dźwignę – zatroskała się dziewczyna.
– O, to nie problem, Myszka jest ze mną, on świetnie umie zaganiać. – Franek wydał z siebie skomplikowany gwizd, budząc maluchy, a z krzaków po przeciwległej stronie polany wyszedł olbrzymi pies. Tym razem jednak nie dał się ponieść entuzjazmowi, lecz w skupieniu trzy razy obiegł małe stadko. Warchlaki zbiły się w jeszcze ciaśniejszą kupkę.
– Czy to na pewno najlepszy pomysł? – spytała dziewczyna z powątpiewaniem.
– O, proszę mi wierzyć, sam go tresowałem! – Chłopiec z dumą wpatrywał się w potężne psisko. Wbrew obawom Joanny, Mysza naprawdę znał się na zaganianiu, ruszyli więc powoli w stronę Bożejewa. Ku zdumieniu dziewczyny, odeszła od domu całkiem daleko, bez problemu zdążyła więc opowiedzieć Frankowi wszystkie zdarzenia wieczoru i nocy.
Madejowa i Alfred czekali na nich przed domem. Gospodyni przeżegnała się na widok panienki marnotrawnej i świty małych dzików.
– Czy ona do reszty powariowała?! Czy ona w ogóle nie myśli o starej Madejowej?! Co zniknie, to ją znajdują u Ostrzalskich, czy to już nie ma innych ludzi na świecie?! I teraz jeszcze te dziki, co to wszystko ma znaczyć?! – Kucharce wreszcie zabrakło powietrza. Nawet Alfred wydawał się być wytrącony ze swego zwykłego stoickiego spokoju. Z pewnym stropieniem obserwował stadko włochatych świń.
– Szczerze mówiąc, kiedy Franek nam o nich opowiedział, myślałem, że się wydurnia… Nie wiem, gdzie teraz znajdziemy maciorę, która mogłaby je wykarmić.
– Gada Alfred, jakby nigdy świń w obejściu nie było – oburzyła się Madejowa. – Rozmieszamy krowie mleko z wodą, dodamy śrutę jęczmienną, dobrze uprażoną, coby histerii żołądka nie dostały, i bydą żyć… Zara, moment, wy mnie tu nie zagadujcie! Ja się pytałam, co to ma znaczyć, i ja chcę usłyszeć odpowiedź! – Wymierzyła oskarżycielskie spojrzenie w stronę Joanny, która westchnęła ciężko i zapytała:
– I tak na ganku się domaga Madejowa odpowiedzi, żeby cała wieś mogła plotkami żyć przez następne półrocze? Wejdźmy do domu, wszystko wam opowiem.
    Jak zwykle, zebrali się w kuchni. Joanna usiadła blisko paleniska, by choć trochę odparować wilgotne suknie.
    – Nie powiem ani słowa, dopóki nie dostanę śniadania – oświadczyła dziewczyna. Madejowa rzuciła jej spojrzenie godne bazyliszka, ale mimo wszystko postawiła na stole bułki, masło i mleko.
    – Resztę dostanie, jak skończy mówić – Gospodyni usiadła na krześle i ostentacyjnie założyła ręce na piersi. Joanna pochłonęła szybko jedną bułeczkę, ale druga stanęła jej w gardle pod naporem przeszywających ją spojrzeń wszystkich domowników. No, może poza Frankiem, bo ten, znając już historię, bawił się setnie, obserwując miny słuchaczy. Gdy dziewczyna zamilkła, przez moment nikt nie wiedział, co powiedzieć. Po chwili Madejowa otrząsnęła się ze stuporu i pokręciła głową z westchnieniem, mówiąc:
    – Już się nie dziwię, że te miastowe ludzie nie mogli jej poradzić. Zastanawiam się jeno, czy my poradzimy. Toć toto trzeba na każdym kroku pilnować, żeby sobie grabi w twarz nie wraziło i w studni się nie utopiło! A tu nie ma tyle służby, żeby każdy za jaśnie panienką biegał i uważał, by znów jakiejś awantury nie wywołała! – Joanna poczerwieniała z upokorzenia i wstydu, ale nic nie powiedziała. Wiedziała, że Madejowa ma rację. Ponieważ nie zostało już nic więcej do dodania, wyszła z kuchni ze smętnie spuszczoną głową.
Błąkając się po domostwie, trafiła do jednego z zakurzonych, opuszczonych pokoi. Na wyblakłych tapetach tu i ówdzie można było jeszcze dostrzec motywy roślinne. Wszystkie meble przykryte były płachtami materiału, obrazy jednak wisiały nieosłonięte. Joanna podeszła do jednego z nich i dmuchnęła potężnie. Gdy już skończyła kichać i parskać, mogła przyjrzeć się portretowi ukrytemu uprzednio pod solidną warstwą kurzu. Z obrazu uśmiechała się do niej starsza kobieta o siwych włosach. Choć twarzy jej nie można było uznać za piękną, malarzowi udało się uchwycicć dobroć i inteligencję bijącą z jej spojrzenia. Według podpisu była to Florentyna Bożeyewska. Czyżby ten pokój należał kiedyś do niej?
Na tej samej ścianie wisiał jeszcze jeden obraz. Tym razem Joanna zdmuchnęła kurz dużo ostrożniej – choć i tak była już pokryta nim od stóp do głowy. Portret przedstawiał jasnowłosą pannę o rybiej urodzie. Blade, wyłupiaste oczy i półotwarte usta sprawiały nieprzyjemne wrażenie. Twarzy nie ożywiały żadne emocje, a Joanna pomyślała sobie, że już wie, dlaczego jej lico nie rzuciło jeszcze nikogo na kolana. Gdy odcyfrowała podpis, wciągnęła ze zdumieniem powietrze. Inge Bożejewska, de domo Hellberg?! To ma być ta księżycowa czarodziejka, piękność nad pięknościami? Gust dziadka Łukasza był co najmniej zastanawiający. A może w tamtych czasach kanon urody był zgoła odmienny od dzisiejszego?
Kolejna fala emocji dała odczuć Joannie, jak bardzo jest wykończona. Noc spędzona w lesie, dzika gonitwa i strach dały jej się we znaki i teraz, kiedy adrenalina opadła, poczuła, że koniecznie musi się położyć. Resztką sił wróciła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko, darując sobie nawet ściąganie sukien. Nie minęło nawet pięć minut, nim zapadła w głęboki sen.
Klotylda obudziła ją, gdy już zaczęło zmierzchać. Oznajmiła, że przygotowała kąpiel w pokoju obok i że panienka koniecznie musi się umyć, bo ma jeszcze resztki mchu i błota we włosach i na czole. Joanna zanurzyła się w gorącej wodzie z poczuciem równie gorącej wdzięczności, była bowiem doszczętnie połamana po swojej drzemce, a co dziwne, teraz czuła się jeszcze bardziej zmęczona, niż zanim poszła spać. Kiedy dziewczyna z rozkoszą rozluźniała mięśnie, Klotylda upewniła się, że nikt nie podsłuchuje za drzwiami, po czym zbliżyła się do Joanny i zaczęła szeptać:
– Wróciłam się do lasu po kosz, który panienka zgubiła. Kogo chciała panienka otruć? – spytała z niezdrową fascynacją. Joanna w odpowiedzi wpatrzyła się w nią z idealnie tępym wyrazem twarzy.
– Ach, to pewnie na Ostrzalskich? A jużci, zasłużyli sobie. Jak panienka nie chce, to niech nie mówi, ja tam panienki nie wydam. Ale mam pytanie. Te brązowe grzyby, z takimi jakby sopelkami od spodu, gdzie je panienka znalazła? – Choć Joanna nie miała pojęcia, o co chodzi pokojówce, wciąż przepełniała ją wdzięczność, uczciwie wysiliła więc pamięć.
– Te takie niepozorne, jakby zrośnięte ze sobą? Sama nie wiem, po co je zebrałam, w ogóle nie były ładne, ale wyglądały na zdrowe. Rosły pod takim olbrzymim modrzewiem… a może świerkiem? Nie była to sosna, tyle wiem na pewno. Dokoła było mnóstwo pajęczyn, a zaraz obok zaczynała się polana. Niestety, nie umiałabym tam trafić drugi raz – zasmuciła się dziewczyna. – Jak Klotylda widzi, jestem zupełnie bezużyteczna.
– Co też panienka opowiada! Te grzyby, te sarniaki, panienka nawet nie wie, jakie są ważne dla medycyny! Zaniosę je do Angusa, naszego felczera, on będzie wiedzieć, jak je przerobić na driakwie i proszki. Od lat ich szukał, prawie już stracił nadzieję. Dlatego zresztą przeniósł się do Bożejewa, bo to tutaj widywano te grzyby ostatni raz. I proszę, znalazły się w koszyku panienki. Oszaleje z radości!
– Felczer...? Ten, który zawsze ubiera się na czarno i z nikim nie rozmawia? Z takim dużym nosem? – upewniła się Joanna.
– Ten sam! – rozpromieniła się Klodzia – Prawda, że piękny? A jaki mądry…
– Wybaczy Klodzia, że spytam, ale... czy coś was łączy? – spytała dziewczyna z ciekawością. Kolejny romans kwitł cicho tuż pod jej nosem!
– Ależ skąd, panienko! – oburzyła się Klodzia. – To człowiek nauki, nie można go rozpraszać takimi przyziemnymi sprawami. Ja mu tylko pomagam w sprawach medycznych.
– A gdzie się Klodzia uczyła medycyny? – spytała zdumiona Joanna, zaczynając powoli marznąć w drewnianej balii.
– Za dzieciaka biegałam dużo po lasach, aż w końcu znalazłam lepiankę Antoniego, pustelnika. Nie widziała go panienka, bo on nawet do kościoła nie chodzi, Bogu oddany, a żyje z bycia jedynym smolarzem w okolicy. Zna się na ziołach jak mało kto, dużo mnie nauczył. A Ang... felczer, jak się o tym dowiedział, mówił, że jestem jego specjalistką od lokalnej flory. – Oczy służącej zalśniły dumą. Joanna chciała szczerze pogratulować Klodzi sukcesów, ale uniemożliwiło jej to potężne kichnięcie. Zanim zdążyła przeprosić, kichnęła ponownie, została więc natychmiast wyciągnięta z wanny i zapakowana do łóżka. Klodzia przyniosła jej bulion, składający się głównie z czosnku, cebuli i niezidentyfikowanych elementów roślinnych. Joanna znów zasnęła, słysząc jeszcze w półśnie, jak Madejowa narzeka na wątłe zdrowie dzisiejszej młodzieży i miastowych ogółem, którym byle noc w lesie wystarczy do wyhodowania przeziębienia.
Niestety, następnego dnia wcale nie było lepiej. Gorączka nie dała się zbić i Joanna została zmuszona do spędzenia całego dnia w łóżku. Służba, obciążona obowiązkami, nie miała czasu zajrzeć do niej na dłużej niż pięć minut, dziewczyna próbowała wykorzystać więc ten czas na zapoznanie się z księgą rodu. Głównie ciekawiło ją, czy znajdzie coś o Madejowej. Niestety, ile razy próbowała czytać, narastał jej okropny ból głowy, pod wieczór nie była więc pewna, ile z historii przeczytała, a ile wyobraziła sobie, leżąc w półśnie. To, co zapamiętała, wydawało jej się zbyt fantastyczne, by mogło być prawdziwe. Zdrady, bale, król, pomór... Trzeba będzie porozmawiać z kimś, kto był świadkiem choć części tych wydarzeń. Trzeba będzie koniecznie odwiedzić hrabinę Tradóchowską...

10 komentarze:

Kitty pisze...

Podoba mi się szalenie to, co piszesz, więc daję znać, że po cichu czekam na część kolejną. Cudownie nieporadna bohaterka i mroczny tru loff z drapieżną urodą. *.* Elementy komiczne w tekście są wyborne, więc proszę, proszę, proszę o kolejny odcinek. *ładnie prosi*

Gayaruthiel pisze...

Kitty, milo mi czytac twoj komentarz. Mam nadzieje, ze kolejny odcinek pojawi sie niebawem, jesli tylko przyjdzie do mnie natchnienie w odpowiednich ilosciach :)

Kitty pisze...

To w takim razie życzę, żeby przyszło to natchnienie jak najszybciej :)

Lawinia pisze...

Coraz bardziej lubię Joasię. Może i jest trochę nierozgarnięta i bujająca w obłokach, ale niesamowicie sympatyczna i urocza. Ciągle, biedactwo, wpada w jakieś tarapaty, ale mam wrażenie, że coraz lepiej sobie radzi. Chyba będą z niej ludzie :D
Chyba już to pisałam, ale trudno, Wyjątkowo dobrze czyta się Twoje opowiadanie, wszystko jest naturalne i takie... żywe, normalne, bez patosu, zadęcia i przynudzania. Wciąga bardzo, tylko czemu te rozdziały są takie krótkie?
Czekam na pojawienie się Tenge... znaczy prawdopodobnie przyszłego tró loffa ;) Niestety, nadal nie mogę się pozbyć skojarzeń z SoLL, wybacz.
Wysyłam dużo weny i chęci do pisania, bo szkoda by było, gdyby takie ładne opko padło.

Sen pisze...

Witaj, zgłosiłaś bloga do oceny w Blogowej egzekucji i z przykrością muszę cię poinformować, że niestety wystawiłam odmowę.
Pozdrawiam.

Claudinella pisze...

Cześć! Obiecałam co prawda, że ocena pojawi się dzisiaj, ale zauważyłam kilka istotnych szczegółów, które mi umknęły. Dodałam parę akapitów i chciałabym na spokojnie wszystko sprawdzić, więc publikuję ocenę dopiero jutro. Mam nadzieję, że się nie obrazisz :) Pozdrawiam!

Gayaruthiel pisze...

Luzik, jeden dzien mnie nie zabije, spokojnego pisania! :)

Claudinella pisze...

Na fair-gaol.blogspot.com pojawiła się ocena Twojego bloga :)

Anonimowy pisze...

Och, oficjalnie wielbię! Co prawda już do jakiegoś czasu, ale dopiero teraz postanowiłam się ujawnić. ^^
Cudownie się to czyta - jest lekko, przyjemnie i z sensem. Podpisuję się pod tym, co mówi Lawinia - wszystko jest naturalne i żywe, a opowieść o Joasi jest po prostu przeurocza i jedyna w swoim rodzaju.
Swoją drogą główna bohaterka zdobyła mnie swoją niezaradnością i zupełnym nieogarnięciem. Inne postacie też są świetnie wykreowane, widać, że każda ma swój własny charakter i jest wielowymiarowa - płaskich bohaterów tu się nie uświadczy. ^^
Jednym (trzema) słowem(ami) - cud, miód i orzeszki! Czekam na więcej z ogromnym zniecierpliwieniem, pozdrawiam i życzę dużo weny. :)

Gayaruthiel pisze...

Dziekuje ci, Off, za dobre slowo :) Nastepny odcinek juz sie pisze, ale zanim go opublikuje, musze poprawic to, co do tej pory napisalam.

Prześlij komentarz