Odcinek 2

środa, 1 maja 2013

Specjalne podziękowania dla Bumburusia i Orszuli za tró fragment romansu.


Miała wrażenie, że ledwo przyłożyła głowę do poduszki, a już obudził ją szczęk otwieranych drzwi. Zdezorientowana i zaspana uniosła się na łokciu, próbując rozeznać się w sytuacji. Jakaś skromnie ubrana dziewczyna wnosiła właśnie do pokoju tacę suto zastawioną jedzeniem.
– Czas wstawać, panienko – powiedziała, widząc zszokowaną minę Joanny. „Wariatka”, przemknęło zaspanej dziewczynie przez głowę.
– Ale... przecież jeszcze jest ciemno – próbowała zaprotestować, podczas gdy młoda kobieta, najwyraźniej należąca do służby, zaczęła ściągać z niej pościel.
– A jak ma być, skoro dopiero zaczęło świtać? – zdziwiła się pokojówka. – No już, proszę nie grymasić. Pani Madejowa prosiła, żeby panienka od razu po śniadaniu do niej poszła. Tylko proszę długo nie marudzić, pani Madejowa nie lubi czekać.
Kobieta wyszła, a Joanna z jękiem zwlokła się z łóżka. Obmyła się w miednicy, odziała i podeszła do suto zastawionej tacy. Bez entuzjazmu obejrzała talerzyki z boczkiem, szynką, konfiturami, ciepłym jeszcze chlebem, masłem, jajkami na twardo i świeżym ogórkiem. Z trudem wmusiła w siebie odrobinę pieczywa. Rzuciła ostatnie, tęskne spojrzenie ku łożu, po czym wyruszyła na poszukiwania pani Madejowej.
Miała bardzo mało wspomnień związanych z tym miejscem. Musiała być tu kilka razy, ale pamiętała niewiele. Puchate, żółte kurczątka, które trzymała na kolanach. Smak powideł śliwkowych zjadanych zimą przy kominku. Przerażające pustkowie – tak wyglądała wieś dla dziewczynki przywiezionej z miasta. Wiedziała jeszcze jedno, kuchni należy szukać poniżej sypialni.
Pogrążony w mroku dworek sprawiał posępne wrażenie. Ciemności nie były w stanie ukryć wszystkich ubytków. Czas nie obszedł się z tym miejscem łaskawie. W końcu, zwabiona przygłuszonymi dźwiękami i zapachem jedzenia, trafiła do kuchni. Pani Madejowa spojrzała na nią cokolwiek groźnie, a Joannie znienacka przypomniało się, po co tu przyjechała. Odchrząknęła nerwowo.
– Dzisiaj podamy... yyy... udziec barani. Proszę też... pobielić ściany i... hmm... wyczesać konie – wydukała, czując się jak ostatnia idiotka. Pani Madejowa wydawała się podzielać jej odczucia.
– Czy ona wie, co mówi? – rzuciła w stronę kandelabru. Joanna łypnęła podejrzliwie w tamtą stronę, ale nikogo nie udało jej się dojrzeć. – Niech usiądzie. – Joanna rozejrzała się, ale nie zobaczyła nikogo innego. Na próbę usiadła przy stole.
– Weźmie ziemniaka i obierze. – Joannie zaparło dech z oburzenia. Jak to, ona, błękitna krew, córka państwa Bożejewskich ma zajmować się tak nieczystą czynnością jak obieranie ziemniaków?!
– Czego się gapi? Nie umi? – złośliwie drążyło babsko.
– Mój ojciec o tym usłyszy! – wykrzyknęła wstrząśnięta.
– Ociec, tak? Przecież to właśnie pan Bożejewski zlecił nam nauczenie panienki wszystkich gospodarskich obowiązków. Od podstaw – dodała z satysfakcją wyraźnie malującą się na rumianym licu. Joannie krew uderzyła do głowy. Jak to?!
– Będę mdleć! – Chwyciła się wypróbowanych sposobów.
– A tak, pan dziedzic mówili, że będzie tego próbować. Niech przestanie. – Joanna mogłaby przysiąc, że w głosie gospodyni słyszeć było groźbę. – Skupi się. Tu ziemniak. Tu nożyk. Tu garniec z wodą, a tu kosz na obierki. Obierze ziemniaka nożem. Nie pokaleczy się. Obrane ziemniaki do garka, obierki do kosza. Nadąża?
– A gdzie reszta kuchennej służby? – Joanna uczepiła się ostatniej deski ratunku. Na pewno znajdzie się ktoś, kto ją wyręczy.
– Jaka reszta? – zdziwiła się podejrzliwie pani Madejowa
– Pozostali! Przecież w tak ogromnym budynku musi was być więcej!
– Ni mo.
– Jak to ni mo?! To jest, jak to nie ma? Gdzie się podziali?
– Ano ni mo. – Gospodyni westchnęła z nostalgią. – Części się zmarło, jako i ostatniemu rządcy. Część poszła do Napoleona i zabili ich Ruskie i ruska zima. A jeszcze część poszła w świat za chlebem. Nasłuchali się durnot z Francyi i poszli zdobywać wolność. – Skrzywiła się z niesmakiem. Ostało się nas tylko czworo. Alfreda już poznała. Nazywamy go majordomusem przez wzgląd na stare czasy. Jest jeszcze Klodzia, pokojówka i Franek, chłopak na posyłki. Diabelskie nasienie. – Zmarszczyła nos w dezaprobacie. – Nie zagaduje mnie! Obiera. – Odwróciła się ku kuchni i zaczęła coś mieszać w wielkim garze.
Joanna z kolejnym już ciężkim westchnieniem wzięła do jednej ręki nożyk, a do drugiej ziemniaka. Spojrzała na niego z obrzydzeniem. Był cały pokryty ziemią i jakiś taki... parchaty. W niczym nie przypominał żółtych kulek, które znała z talerza. Pamiętała z książek, że skóra ziemniaka zawiera w sobie trucizny. Lepiej więc będzie odkroić nieco większy fragment, żeby nie potruć wszystkich już pierwszego dnia. Nóż był ostry i zagłębiał się w warzywie bez trudu, obieranie szło dość łatwo, a zajęte ręce nie zajmowały umysłu.

„... Anżelika zstąpiła ze schodów niczym letni obłoczek, w powiewnym peniuarze otulającym lekko jej powabne członki. Kaskada złotych loków rozsypywała się niedbale na alabastrowym karczku, a w błękitnych żrenicach znać było jeszcze mgiełkę snu, niczym opary unoszące się rankiem nad łąkami. Dziewicze myśli młodej piękności, nie skażone jeszcze namiętnością, zaprzątał jedynie dzisiejszy wieczór, na którym zjawić się miał oblubieniec, wolą rodziców przeznaczony jej na małżonka. W swej wyobraźni głębinach niezmierzonych zamarła w oczekiwaniu, spijając z jego warg obietnice, które, choć niewypowiedziane jeszcze i zagubione w potokach grzecznościowych frazesów, już rozbrzmiewały w jej sercu chórem anielskiej słodyczy..."

Tym razem zamiast hałasu wyrwała Joannę z zamyślenia nagła cisza. Dziewczyna uniosła głowę znad ziemniaków i zapatrzyła się na postać gospodyni, która wyglądała jakby utrafiona została piorunem z jasnego nieba.
– Co to jest? – Chciała wiedzieć Madejowa.
– Zie...ziemniaki – wyszeptała zdjęta nagłym strachem Joanna. „Wszyscy tu powariowali”, przemknęło jej przez głowę. – Kazaliście obrać...
– Ale w sześcian? Czy to jaka nowa moda szatańska? Gdzie reszta?
– Zostały tylko obierki...
– Pokaże! – Joanna posłusznie podniosła kosz i podetknęła go pod nos Madejowej.
– Co za marnotrawstwo! Tyle dobrego ziemniaka wyrzucić, czy ona na rozumie słabuje? Niech mi to zara wybierze i obierze porządnie! Migusiem!
– Ale jak? Została już tylko trucizna!
Kucharka przyjrzała się Joannie, mając przy tym dziwny wyraz twarzy.
– Co za trucina? Co ona gada?
– Tak pisali w książce! Nie jeść skórki, bo tam trucizna.
– Widzę, że pan dziedzic wiedzieli dobrze, co robią, zamykając bibliotekę na klucz. Książki! Nic dobrego jeszcze nikomu z nich nie przyszło. Spalić to wszystko i zagrzebać, jeśli chce znać moje zdanie. – Madejowa odwróciła się do stołu i podniosła ciężkie, zaplamione tłuszczem tomiszcze – To jest jedyna książka, która będzie jej potrzebna. No, może oprócz modlitewnika. – Opuściła księgę na kolana dziewczyny.
– Silva rerum, czyli Biblyja tego domostwa – Joanna z trudem odczytała na głos zatarte niemal całkowicie litery. – Ależ to jest prawdziwy skarb! wykrzyknęła momentalnie podniecona.
– Toteż właśnie. Nauczy się na pamięć, jak pacierza. Będę sprawdzać! – powiedziała Madejowa w sposób, który nie pozostawiał żadnego pola do manewru. – Tera pójdzie się zapoznać z włościami. Tylko niech się nie zgubi i nie narobi bałaganu. Na obejściu znajdzie Franka, on jej pokaże, co gdzie jest. A teraz niech mi już nie przeszkadza. – Tego nie trzeba było Joannie dwa razy powtarzać. Prędkim krokiem wyszła z kuchni i udała się na zwiedzanie miejsca, w którym miała pozostać przez najbliższe miesiące.


9 komentarze:

Ore pisze...

Jak to kiedyś ktoś mi powiedział, kucharki są takie same w każdym uniwersum. I dobrze! Coś sobie śmiało poczyna pani Madejowa, aż nazbyt śmiało może, ale cóż, na razie nie będę wydawać definitywnych sądów, z pewnością dowiemy się więcej w kolejnych rozdziałach.
Samo opowiadanie jest wielce obiecujące. Zwłaszcza, że nie widuje się jakoś opowiadań osadzonych w polskich realiach, tym bardziej tego akurat okresu. Czyżby uważano, że to, co polskie, nie jest 'tró'? Otóż zagadka! A przecież kryje się w tym taki potencjał!
Gwiazdą tego rozdziału był dla mnie szatański ziemniak. Aż chyba zacznę sobie ciachać kartofle w ten właśnie sposób, da mi to premię do ogólnego mhrocku. :D
Nu. Chyba zapewniać o rychłym powrocie nie muszę, niech tylko się pojawi nowy rozdział.
Pozdrawiam
Orszula

Leleth pisze...

Podoba mi się Twoja stylizacja. Jest taka... niewymuszona i naturalna (tak, zmieniłam zdanie, bo w pierwszym zdaniu wydawała mi się zbyt górnolotna, ale pisanie w takim stylu to wysiłek, a tobie wychodzi to naprawdę dobrze, brawo).
Rzeczywiście temat ciekawy, jeśli już pojawiają się utwory z tego okresu, to zwykle są do urzygu patriotyczne. A fajnie było przeczytać coś o zwykłym, codziennym życiu.
Zjadło Ci jeden tabulator - przed "Kucharka przyjrzała się Joannie".

Lawinia pisze...

Ten rozdział podobał mi się znacznie bardziej niż poprzedni. O ile wcześniej jakoś gryzł mnie język, teraz jest bardzo dobrze, wszystko wydaje się płynne i naturalne. Twoja bohaterka zdobyła moją sympatię, jestem ciekawa, jak poradzi sobie w nowej rzeczywistości. A mroczne, szejtańskie ziemniaczki są urocze. Ja też nie umiem inaczej ich obierać, więc dobrze rozumiem Joannę ;) Nie podobała mi się jedynie długość rozdziału, ledwo się zaczął, a już koniec. Mam jednak nadzieję, że dopiero się rozgrzewasz i kolejne będą już dłuższe.

Gayaruthiel pisze...

Zobaczymy jak pójdzie w następnych - opko żyje własnym życiem, miało być utrzymane w 19 wieku, a wlasnie się rzuciło w 16, stylizacyjnie również. Sama mam alergię na nadęty patrotyzm, raczej nie będę szła w tym kierunku. Jakieś elementy historyczne oczywiście będą, ale pokazane raczej z takiej prostej, głupiej, ludzkiej perspektywy, a nie nadętego cierpienia narodów.

Gayaruthiel pisze...

Spokojnie, to opko powstaje głównie dlatego, że zapominam zasad polskiego języka. Powoli odświeżam sobie słowa i związki frazeologiczne, być może z czasem, jak się rozruszam popłynie mi to łatwiej. W tym momencie wciąż udaje mi się wstawiać w tekst słowa, które w ogóle nie istnieją - gdyby nie kochane bety byłoby kiepsko :)

Gayaruthiel pisze...

Pani Madejowa ma powody by zachowywać się tak, a nie inaczej - ale nie uprzedzajmy wypadków :) Osobiście uważam, że opowiadania utrzymane w polskim klimacie mają swój urok i mogą mieć tyle tró, że olaboga - ale o tym w następnych odcinkach.

Matylda pisze...

"Ale ..." - wiem, że to tak okropnie mały bubel, ta szpacja, ale... No, świetny tekst, to i po co? :D
"No już" http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=9146
"całkowicie litery.." - w czykropku, brakuje kropka.
Urokliwość bije po oczach, lubię takie klimaty, wręcz uwielbiam (chociaż czytanie "Pana Tadzia" do moich ulubionych zajęć nie należało) a tutaj mamy "tru" realia, Madejowa jest urocza, to jak się wypowiada, widać u Ciebie tą indywidualizację języka, podoba mi się, podoba, dodatkowo - długość nie jest porażająca, co mnie trochę martwi, ale też pociesza, bo szybko skończę czytać i będę mogła na bieżąco być z bohaterami - swoją drogą, ku mojemu zdziwieniu wyparowało mi imię głównej postaci Oo Joanna? Czy nieJoanna? Pewnie to wina późnej godziny. Tak czy inaczej idę czytać dalej, mam nadzieję, że nie napisałam wcześniej głupot i później też tego nie zrobię ^^"

Gayaruthiel pisze...

Droga Marzycielko, chyba zatrudnię cię jako trzecią betę. Bo już dwie ten tekst sprawdzały i w teorii miał być czysty, łyp, łyp.

Ogromnie dziękuję za pomoc w polowaniu na błędy :D

Matylda pisze...

Mogę być betą z doskoku^^ Ja się na błędach tak średnio znam, zwłaszcza na interpunkcji, ale jak coś widzę i wiem, że coś wiem, to wolę wypisać xD

Prześlij komentarz