Odcinek 8

środa, 26 czerwca 2013


Niepostrzeżenie nadeszła kolejna niedziela. Joanna nie potrafiła skupić się na kazaniu, słowa księdza brzęczały w jej uszach niczym natrętne muchy. Rozmyślała o swojej sytuacji. Dwa tygodnie w Bożejewie minęły błyskawicznie. Madejowa i Alfred wspólnie organizowali jej czas tak, że dziewczyna nie pamiętała już, czym jest nuda. Ku własnemu zdumieniu odkryła, że zaczyna jej się to podobać. Po raz pierwszy w życiu czuła się pożyteczna, czuła satysfakcję z pracy własnych rąk. Póki co rodzice nie dawali znaku życia i dziewczyna musiała przyznać, że trochę ją to cieszy. Myśl o spędzaniu życia na salonach w roli dziewczynki grzecznej jak tresowany piesek napawała ją coraz większym wstrętem.
Jedynym wyjściem było pokazanie, że Bożejewo sobie bez niej nie poradzi, że nie ma sensu jej stąd zabierać. Niestety, na razie nie szło jej najlepiej, popełniała nietakt za nietaktem. Zeszłotygodniową ucieczką z kościoła uczyniła afront całej wsi. Wyprawa do Ostrzalskich mogła zaś pogrążyć dziewczynę towarzysko, jeśli tylko ktoś widział, jak biegnie samotnie przez pola. Dlaczego zawsze musiała działać pod wpływem impulsu? Na szczęście dziś miejsce zajmowane przez sąsiada było puste. On sam pewnie raczej składa owce na talerzu szatanowi, pomyślała zgryźliwie, po czym zaczęła gorliwie modlić się o więcej rozsądku.
Tym razem po mszy przykładnie witała się ze wszystkimi przed wejściem. Wymieniała puste formułki, uśmiechała się uroczo i próbowała powiązać twarze z imionami.
Po wielu dniach przysłuchiwania się zrzędzeniu Madejowej i opowiastkom Franka umiała rozpoznać przynajmniej niektóre postaci. Tamten postawny jegomość w niebieskiej sukmanie najprawdopodobniej był ojcem Klotyldy, zaś kobieta, którą trzymał pod ramię, musiała być jej matką – miały identyczny miodowy odcień włosów. Joanna skinęła parze głową. Przygarbiony mężczyzna otoczony stadkiem rozwrzeszczanych dzieci musiał być kowalem; Klodzia wspominała, że jego żona ma kłopoty z powrotem do zdrowia po kolejnym, dziewiątym już porodzie. Oparty o mur osobnik o orlim nosie, obserwujący wszystkich w milczeniu, był lokalnym znachorem. Podobno wyrzucili go ze szkoły medycznej już po drugim roku, ale nikt nie wiedział za co.  Osiemnaście lat temu osiedlił się w Bożejewie. Żył sam, ubierał się zawsze na czarno i nie rozmawiał nigdy na tematy inne niż zawodowe. Nikomu nie udało się odgadnąć, skąd pochodzi.
Kolejne twarze, kolejne imiona. Joanna poczuła nasilający się ból głowy. Gdy wracała powozem do dworku, uświadomiła sobie z jękiem, że nie jest w stanie przywołać większej części nazwisk. Pożałowała gorąco braku możliwości czynienia notatek na bieżąco. Gdybyż tak wszyscy mieli imiona wyszyte na kapeluszach...
Dziś miała złożyć wizytę hrabinie Tradóchowskiej. Na szczęście miała jeszcze kilka chwil dla siebie, sięgnęła więc po zaniedbane tomiszcze. Tym razem, zgodnie z danymi sobie obietnicami, zaczęła czytać je od początku. Trudno było rozczytać pełne zawijasów pismo Jakuba. Szlachectwo otrzymał już jako ojciec czwórki dzieci, poważny trzydziestopięciolatek. W swoich zapiskach skupiał się głównie na metodach postępowania z końmi i i rozwodził się nad swoimi ulubieńcami. Zawsze jednak wspominał klaczkę oddaną królowi, najwyraźniej żaden inny koń jej nigdy nie dorównał. Dziewczyna wynotowała niektóre z proponowanych przez niego sztuczek, pragnąc wypróbować je na bożejewskich rumakach.
Tymczasem podstawiono powóz i nie można było już dłużej zwlekać. Droga do siedziby hrabiny wiodła przez sosnowe lasy, odurzająco pachnące rozgrzaną słońcem żywicą. Tu i ówdzie dało się zauważyć wiewiórki zmykające przed hałasem i dzięcioły szukające korników. Jeszcze tydzień lub dwa i dojrzeją jagody, pojawią się pierwsze kurki. Joanna poczuła dreszcz ekscytacji. Nigdy nie chodziła do lasu i ogromnie ją to ciekawiło. Była pewna, że Madejowa nie pozwoli jej leniuchować w czasie zbiorów.
W końcu las zaczął się przerzedzać, a powóz wyjechał na obszerną polanę. Dom, w którym mieszkała hrabina, był szokująco mały w porównaniu z folwarkiem w Bożejewie.
– Jesteś pewien, że to właściwe miejsce? – zapytała Joanna woźnicę z wyraźnym powątpiewaniem.
– Pewien tak jak tego, że mi Jantek na chrzcie dali, panienko – odpowiedział rozweselony mężczyzna.
Na ganku czekała na nią kobieta w średnim wieku, odziana w podniszczony, lecz czysty strój roboczy.
– Hrabina oczekuje panienki. Proszę za mną.
Dom miał ledwie kilka izb. Joannę poprowadzono do saloniku położonego po południowej stronie. Ogromne okna wychodziły na zadbany ogród. Przy nich stał okrągły stolik z laki, a przy stoliku siedziała kobieta o srebrnych włosach.
– Pozwolisz, moje dziecko, że nie wstanę, by cię należycie powitać, niestety, w moim wieku nogi nie są tak sprawne jak kiedyś. Podejdź do światła, bym mogła ci się lepiej przyjrzeć.
Joanna posłuchała bez słowa. Kilka chwil wpatrywały się w siebie wnikliwie, choć hrabina musiała się wspomóc błyszczącym monoklem. Była drobną, zasuszoną starowinką, wciąż jednak trzymała plecy wyprostowane i biła z niej nieuchwytna aura dostojeństwa.
– Jesteś podobna do swojego ojca – powiedziała hrabina po dłuższej chwili – To niedobrze. Usiądź, dziecko. Stefcia zaraz poda nam herbaty.
Ledwie przebrzmiały te słowa, a w drzwiach faktycznie pojawiła się służąca z imbrykiem na tacy. Oprócz herbaty przyniosła też rogaliki i konfitury.
– Musisz ich koniecznie skosztować, drogie dziecko. Popisowy deser Stefci, z naszych własnych owoców.
Joanna posłusznie nadgryzła rogalik, szukając gorączkowo tematu do rozmów.
– Ciepło dzisiaj – zaczęła niepewnie. Hrabina przewróciła oczyma.
– Jak myślisz, co tu robię?
– Uciekła pani przed synem tyranem i jego straszną żoną? – rzuciła Joanna bez namysłu, po czym poczerwieniała.
– Co? – zdumiała się staruszka, po czym zaczęła chichotać, wprawiając tym Joannę w ostateczne zakłopotanie. Gdy już mogła złapać oddech, powiedziała: – Dziewczyno, musisz nas częściej odwiedzać. Skąd ci przyszło do głowy akurat takie wyjaśnienie?
– Czytałam o tym... najmocniej przepraszam. Czytałam, że gdy syn hrabiny żeni się, a żona jego ma trudny charakter, syn odsyła matkę do wdowiego domku, by konfliktu uniknąć.
– Czy była to książka o trudnej miłości, która zwycięża wszelkie problemy? – zapytała hrabina z miną niewiniątka. Rumieńce dziewczyny stały się jeszcze wyraźniejsze. – Nie, moja droga, synowie moi, dziękować Bogu, wyrośli na umiarkowanie porządnych ludzi, a ich żonom nie mam nic do zarzucenia. Im dłużej żyłam, tym bardziej mierziła mnie hipokryzja ludzi, puste rozmowy pustych głów. Nie mogłam już patrzeć, jak marnotrawią swój czas i swoje życie, a że nie w mojej mocy było to zmienić, wróciłam do domu. – Na widok zdumionej miny Joanny staruszka zachichotała wesoło. – Tak, to jest mój dom panieński. Widzisz ten staw? – Wskazała ręką za okno. Spomiędzy zieleni przebłyskiwały srebrne i błękitne iskierki. – Sześćdziesiąt pięć lat temu stałam tam spłakana, bo gęsi, których miałam pilnować, wyrwały się na sam środek jeziora. Gdy już w duchu liczyłam razy, jakie wymierzy mi matula, po drugiej strony wody zatrzymał się jeździec na koniu. Byłam wtedy młoda i głupia, myślałam, że to sam Michał Archanioł zszedł z niebios, by mnie za beztroskę ukarać. Zamarłam, a on począł hałas czynić z przeciwnej strony stawu. Gęsi spłoszone prosto pod moje nogi uciekły, wyłapałam je bez najmniejszych trudności. Ale gdy podniosłam głowę, anioła już tam nie było.
Tak żarliwie jak tej nocy nie modliłam się nigdy. Następnego dnia posłaniec zapukał do naszych drzwi, by w imieniu pana Różyńskiego prosić o moją rękę. Jak możesz sobie wyobrazić, rodzice nie stawiali przeszkód, choć zdumienie musiało rozsadzać im czaszki. Nie wiem, jak musiałam dzień wcześniej wyglądać, wśród tej całej zieleni, z licem rumianym od emocji i oczyma błyszczącymi ze zdenerwowania, ale widok ten musiał ugodzić dumę naszej armii prosto w serce, by do takiego mezaliansu nakłonić. Był szybki, nakłonił proboszcza, by wśród przodków dopisał mi zubożałą szlachtę, bym aż tak w oczy nie kłuła towarzystwa. Wtedy też wyszło na jaw, dlaczego pomyliłam go z aniołem i dlaczego osobiście nie mógł się o dłoń moją starać – był jednym z ostatnich husarzy w służbie Korony. W siedemdziesiątym szóstym, gdy rozwiązano husarię, pękło mu serce.
Joanna milczała zasłuchana, z wypiekami na twarzy. Hrabina ze smutnym uśmiechem wpatrzyła się w pustkę, by po chwili otrząsnąć się jak kot po kąpieli. – Czujesz, jak melancholia osiada nam na ramionach? Nie możemy jej na to pozwolić. Miałam piękne życie i czterech mężów, nie mam czego żałować. – Rzuciła bystre spojrzenie błękitnych oczu Joannie. – A ty, drogie dziecko? Przyrzeczonaś jakiemuś kawalerowi?
– Nie, nie sądzę, by miało mnie to kiedyś spotkać – powiedziała Joanna, czując ukłucie w sercu. Starowinka uśmiechnęła się do niej życzliwie.
– Mając siedemnaście lat też byłam pewna wielu rzeczy. Wystarczył rok, by życie pokazało mi, jak bardzo się mylę. Ale, moja droga, nie możesz pozwalać starej kobiecie tak ględzić! Gotowa jestem zagadać cię na śmierć. Rzadko mamy tu gości, jedynie Stefa dotrzymuje mi towarzystwa. Dobra z niej kobieta, ale burkliwa. Swego czasu twój ojciec dostarczał mi rozrywki, choć przyznać muszę, że metody, do których się uciekał, by rozproszyć moją nudę, pozostawiały wiele do życzenia.
Zaczęło zmierzchać. Hrabina wymogła na Joannie obietnicę kolejnej wizyty –  po prawdzie nie musiała naciskać, bo dziewczyna zapałała do staruszki olbrzymią sympatią.
Droga powrotna minęła szybko i dziewczyna jak na skrzydłach wpadła do dworku. W kuchni zastała Madejową i Alfreda, siedzących przy stole z grobowymi minami.
– Co się stało? – spytała Joanna wesoło.
– Dostała panienka wiadomość od starego Ostrzalskiego – oznajmił Alfred – zaprasza panienkę na herbatę. – Uśmiech spełzł dziewczynie z twarzy. Usiadła przy stole.
– Dlaczego? – spytała.
– Też byśmy to chcieli wiedzieć – odparła zrzędliwym tonem Madejowa. – Niech ona powie, w jakie konszachty się wdaje, że jeden ją na rękach nosi, a drugi towarzystwa szuka. – Straszna myśl wykluła się w umyśle Joanny.
– Może chce mnie otruć? – wyszeptała ze zgrozą.
– Za dużo świadków, każdy by go wskazał – pokręcił głową Alfred.
– Są takie trucizny, które działają dopiero po dłuższym czasie – odezwała się Klotylda zza pleców Joanny. Dziewczyna wzdrygnęła się, bo nie słyszała nadejścia służki. Madejowa i Alfred popatrzyli na nią z niesmakiem, ale nie zaprzeczyli jej słowom. Teraz we czwórkę siedzieli w ponurym milczeniu.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak pójść i się przekonać – powiedziała w końcu Joanna.
– Tylko niech nic do ust nie bierze – poradziła Madejowa.
Joanna zasnęła z ciężkim sercem. Śnił jej się anioł nad jeziorem, ale gdy wyciągała do niego ręce, zamieniał się w węża gotującego się do ataku, by ją ukąsić. Obudziła się z lepiącą się do ciała koszulą. Było jeszcze całkiem ciemno. By ochłonąć, podeszła do okna i przyłożyła czoło do chłodnej szyby. Widok miała akurat na pole, na którym leniwie pasły się krowy. Wpatrywała się w nie bezmyślnie, próbując uspokoić oddech i bijące szybko serce. Wtem zauważyła, jak ciemny kształt odrywa się od pojnika i ucieka w stronę lasu. Dziewczyna przeżegnała się, po czym w głowie zaświtało jej okropne przeczucie. W te pędy pobiegła do sypialni Alfreda. Zapukała cicho, a gdy nikt nie odpowiadał, otworzyła drzwi i podbiegła do łoża. Spod kołdry wystawało ramię. Joanna zaczęła nim potrząsać, szepcząc cicho imię sługi. Rozległo się głośne, urwane gwałtownie chrapnięcie i wreszcie spod kołdry wynurzyła się głowa.
– A ta co tu robi?! – zakrzyknęła z oburzeniem Madejowa, bo to właśnie ją udało się Joannie obudzić.
– Mogłabym Madejową spytać o to samo! – wysyczała szeptem rozemocjonowana do granic możliwości dziewczyna. Ta noc niosła ze sobą zdecydowanie zbyt dużo dziwnych zdarzeń. – Cicho być! Gdzie Alfred?!
– A co ją o tej porze obchodzi, gdzie Alfred?! – odkrzyknęła Madejowa, na szczęście również szeptem. Joanna poczuła, że jeszcze chwila i zadusi kucharkę.
– Tu Alfred – rozległo się z drugiej strony łoża. – O co te hałasy?
– Ktoś nam krowy truje! – wykrzyknęła półszeptem dziewczyna.
– Coooo?! – ryknęła Madejowa i wyskoczyła z łóżka. Narzuciła na siebie podomkę i wybiegła na pole z Joanną i Alfredem trzymającymi się tuż za nią. Zatrzymała się nagle. – Tu nikogo nie ma! – rzuciła oskarżycielsko. Joanna wytrzymała jej spojrzenie i, aż trzęsąc się z emocji, streściła, co widziała przez okno. We trójkę stanęli nad poidłem.
– Trzeba to stąd natychmiast zabrać, przywidzenie czy nie – zarządził Alfred. – Panienka może już iść, my się tym zajmiemy.
– Ale... – próbowała zaprotestować Joanna.
– Porozmawiamy o tym jutro. – Chcąc nie chcąc, dziewczyna ruszyła w stronę dworku. Była przekonana, że po tylu emocjach już nie zaśnie, po chwili jednak sen zamknął jej oczy. Jej ostatnią półprzytomną myślą było: „Madejowa...? Z Alfredem...? Jakie będą z tego dzieci...?"

4 komentarze:

Matylda pisze...

"–-Tu nikogo nie ma! –-rzuciła"
Dziękuję za spełnienie mojej cichej prośby! I już odkryłam opcje jak dodawać blogi do obserwowanych, mimo że nie mają tej opcji widocznej xD Oczywiście nie przyszło mi do głowy, że "DODAJ" to dodanie jakiegoś bloga... Gdzie tam!

Po cichu liczyłam, że pojawi się Panicz, ale uraczyłaś mnie kolejnym świetnym fragmentem^^ Hrabina jest już moją faworytką, taka sympatyczna z niej starowinka, która może wiele ciekawych rzeczy opowiedzieć Joaśce. "To niedobrze" w jej wykonaniu było świetne!
Alfred i Madejowa?! :O Ale mnie zaskoczyłaś! Ani, ani się nie spodziewałam, a tu trach! Udana końcówka:3
Czekam z niecierpliwością na spotkanie u sąsiadów!^^
Jak zwykle jestem szczęśliwsza po lekturze:3

Delta pisze...

Podoba mi się historyczna obyczajówka. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek to powiem :D

To opowiadanie jest takie ciepłe, że czytając je, cały czas szczerzyłam się do monitora. Lubię twoje poczucie humoru.

Franka też lubię, Myszki mi brakuje (takiego fajnego sierściucha wprowadzić i nie opisywać, wstyd), Madejowa jest zacna, a Ostrzalski to wymarzony tró-mhrock-lover, o ile coś takiego istnieje.

Tylko krótko jakoś, przez co czasem mam wrażenie, że niektóre rzeczy się dzieją za szybko. Na przykład w tym rozdziale ledwo Hrabina parę słów powiedziała, a już zmierzcha i trzeba się zwijać...

"„Madejowa...? Z Alfredem...? Jakie będą z tego dzieci...?" - a to jest perełka :D

Gayaruthiel pisze...

Ciesze sie ogromnie, ze ci sie podoba :D Szczerze mowiac myslalam, ze bedzie raczej nudzic ludzi.

Bo widzisz, to opowiadanie zyje wlasnym zyciem i nie ma planu - zarys fabuly jest mocno ogledny, poniewaz podstawowym zadaniem tego opka jest sprawienie, zebym nie zapomniala ojczystego jezyka na obczyznie. Czasami wydarzenia pisza sie same i juz sama nie wiem, czy to wada, czy zaleta. Chaos :))

Masz racje, Myszce nalezy sie wiecej czasu antenowego. Poprawie sie w nastepnym odcinku :)

Lawinia pisze...

"Oparty o mur osobnik o orlim nosie, obserwujący wszystkich w milczeniu, był lokalnym znachorem. Podobno wyrzucili go ze szkoły medycznej już po drugim roku, ale nikt nie wiedział za co. Osiemnaście lat temu osiedlił się w Bożejewie. Żył sam, ubierał się zawsze na czarno i nie rozmawiał nigdy na tematy inne niż zawodowe. Nikomu nie udało się odgadnąć, skąd pochodzi." Powiało mhrockiem, mam nadzieję, że będą się z nim wiązały jakieś ponure tajemnice, najlepiej okraszone stosami trupów, litrami krwi i takimi tam. No.
Joasia jak zwykle nieogarnięta towarzysko i życiowo, kiedy to się wreszcie zmieni? Ale i tak ją lubię i wierzę, że coś z niej będzie, tak jakby widać niewielkie postępy.
Tró story babci hrabiny bardzo tró i romątyczna, pochwalam. Swoją drogą całkiem sympatyczna z niej kobieta i taka normalna, tylko dostała trochę mało czasu antenowego. Pojawiła się, narobiła nadziei i zniknęła. Tak się nie robi, wstyd. Oby pojawiła się jeszcze w kolejnych odcinkach, bo szkoda zmarnować postać, która się tak dobrze zapowiada.
Mam wrażenie, że podczas rozmowy o Ostrzalskich, wszyscy bezlitośnie nabijają się z biednej dziewczyny, która, jak zwykle, zaczyna snuć jakieś scenariusze rodem z gotyckiej powieści.
Ten jej sen jakiś słaby, miałam nadzieję na coś bardziej w stylu snów hirołin z SoLL, to było tró. No i później te prozaiczne krowy, pfff. Jak tak można. Ale końcówka doprawdy emocjonująca i zaskakująca, też jestem ciekawa, jakie będą z tego dzieci.

Prześlij komentarz